Strony

czwartek, 31 grudnia 2009

W końcu udało mi się kupić coś do ubrania.
Ukłony głębokie w stronę Selera, który jak ja wybitnie nie lubi zakupów i spacerów po marketach i dzielnie asystował i bawił się w szofera, oraz Jacka - męża mojej ulubionej Gruszki, który zajął się dziećmi, żebyśmy my (ja i Gruszka) mogły desperacko szukać czegoś w sklepie.
Udało się, na 5 min przed zamknięciem sklepu.

Dzisiaj Sylwester ... czeka mnie perspektywa z miską przed telewizorem.
Moje dzieci najadły się czegoś albo coś i od rana na toalecie z miską na kolanach ...
Tak więc szykuję się, ale czy wyjdę ... okaże się.
Najważniejsze żeby im przeszło.

A plany ... o nich nie piszę, bo i tak rzadko kiedy coś z nich wychodzi.
Będzie co ma być.
Jedyne co zaplanowałam i zamierzam zrealizować z małą pomocą moich bliskich, to zamierzam być szczęśliwa, przynajmniej tak bardzo, jak jestem teraz.



W każdym razie, moi kochani
chciałabym złożyć wam życzenia zdrowia i miłosci na następny Rok.
Bądźcie po prostu szczęśliwi i już

 szampan wziety ...

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Święta, Święta ...

... i po Świętach ....
To były wyjątkowo miłe Święta.
Było nareszcie rodzinnie, ciepło, miło ...
Chociaż brakowało mi jeszcze młodszej siostry z rodzinką (mieszka w Dublinie), brata z ekipą (mieszkają w Irlandii Północnej) i starszej siostry (jest na Syberii w Zakonie). Z każdym z wymienionych miałam kontakt telefoniczny i w taki sposób mogliśmy sobie złożyć serdeczności.
Na Święta natomiast miałam w końcu Mamę, Krasnale, Sebcia i przyszłą teściową.
Nawet Mikołaj do nas zabładził.

Usłyszałam w tym roku przepiekne życzenia od synka swego.
"Mamuniu, zyczę ci Wesolych Świat z okazji najwspanialszej Gwiazdki Świata"
Była faktycznie wspaniała, chociaż mam nadzieję, nie najwspanialsza - wszystko przed nami :)

A dzisiaj byliśmy na łyżwach.
4 sztuki, w tym 2 dzieci - nikt nie umiał jeździć. Po godzinie upadków już całkiem nieźle nam szło. Obyło się również bez pogotowia, gipsów i reanimatorów. Tylko pupy pewnie długo będą nas boleć. Radocha była niesamowita. Dzieci wymęczone, zasnęły w mgnieniu oka.
Dobrze że rozładował mi się aparat. Juz sobie wyobrażam zaplute monitory ze smiechu na nasz widok :)

Teraz zazynam jak większość kobiet zastanawiać się, co założe na Sylwestra. Nie mogę pójść w tym co zawsze, bo nigdy, a już napewno bardzo dawno nie "wychodziłam" do ludzi.
W końcu znalazł się ktoś kto się mnie nie wstydzi. nie moge narobić obciachu.

czwartek, 24 grudnia 2009

Życzenia

Kochani, stali bywalce i przypadkowi goście.
Chciałabym złożyć wam wszystkim najserdeczniejsze życzenia.
Niech w ten magiczny czas każdy z was poczuje się wyjątkowy, kochany.
A Nowy Rok, przyniesie wam same słoneczne dni.

Wraz z krasnalami swymi, stworzyliśmy dla was mały
>> prezent <<
Może nie do końca nam wyszło, ale się  staraliśmy.

Przyjmijcie zatem od nas worek buziaków, wiadro uścisków i górę serdeczności.
Fajnie że jesteście
-Gosia z Krzysiem, Marcinkiem i pożyczonym z innego bloga Sebciem

środa, 23 grudnia 2009

To już jutro, a dzisiaj ...

Dzisiaj był bardzo miły dzień, a raczej jest ciągle.
To czego wczoraj nie udało mi się zrobić przez cały dzień, dzisiaj załatwiłam w 3 godziny.
Nigdzie nie musiałam czekać, nawet na autobus. W przychodni, na poczcie, w aptece, w sądzie ... wszędzie beż kolejki. Od razu człowiekowi jest weselej, wszyscy dookoła wyglądają milej :)
Przy okazji dowiedziałam się, a raczej zostało mi przypomniane, że przesyłka na którą czekam, została wysłana na adres firmowy, a nie domowy (przecież nie muszę wszystkiego pamiętać, w końcu lata juz swoje mam). Nawet do pracy w urlopowy dzień pojechałam z radością i obsłużyłam klienta, który żyje w świadomości że specjalnie dla niego tam przyjechałam. A niech sobie tak myśli i ma wyrzuty sumienia. Zrobił zakupy za całe 12 zł! A ja przez całe miasto musiałam tam jechać ;). Będę mu teraz to wypominać. hihihi
Było mi przykro tylko dlatego, że listonosza nie było. Tzn , może był, ale przesyłki nie doniósł - przed Świętami wszędzie jest bałagan i dużo pracy, więc wybaczyłam po cichu.
Wychodząc, spotkała mnie kolejna niespodzianka - natknęłam się na "Roznosiciela z Poczty" który już z daleka machał do mnie listem.

Wracając szybkie zakupy - nawet bez wielkiej kolejki. Ciężka reklamówka podarła mi się dopiero jak ją stawiałam w kuchni na podłogę, a nie po drodze.
Po prostu rewelacja.
Wchodząc do domu zostałam przywitana kolendą i ciasteczkami, które upieczone zostały przez me potomstwo pod czujnym okiem mojej ukochanej mamy. Dzieciom mym podobają sie kolędnicy. Tylko zaśpiewaja i zawsze cos słodkiego dostana. Teraz podchodza do mnie co 20 min z szopką własnej produkcji i śpiewaja przepięknie.

Dzisiaj nie przeszkadzało mi że zmarzłam, ze plucha na dworze, że pada, nawet to ze pochlapała mnie ciężarówka.
W tym roku nawet okres przedświąteczny mnie nie denerwuje.
Jest pięknie :)

wtorek, 22 grudnia 2009

1szy dzien urlopu

Zapowiadał się wspaniały dzień. Pierwszy dzień urlopu.
Zadania zaplanowane od wczoraj.
  1. Marian do przedszkola, 
  2. z Krzysiem do lekarza
  3. Do swojego lekarza po receptę
  4. Odstawić potomka do babci 
  5. Na pocztę
  6. Do sądu 
  7. Po cichu planowałam wpaść do Selera do sklepu, biedaczek wszak pracuje jak mróweczka.
Od pkt 5go - sama po 15tej, bo wtedy przyjdzie dziadek do chłopców (ma na mnie uczulenie), a wszyscy chcemy mieć miłe Święta. 
    Dzisiaj rano nie usłyszałam budzika - norma. Zadzwonił Seler :) Obudził, ale nie na tyle skutecznie żebym podniosła się z łóżka. na chwilkę oczko mi się przymknęło i otworzyło jak znowu dzwonił -przed 9tą ;)
    Tak wiec Marcin został w domu.
    Zadzwoniłam do mamy - wcale się nie zdziwiła, ze nie wstałam. Przyjechała do Marcinka i tak o ok 13tej popędziłam z Krzysiem do lekarza. Wykazałam się sprytem i wyciągnęłam też kartę dla siebie. Co prawda 2 różne przychodnie, ale blisko siebie.
    Ja oczywiście załapuje wolniej niż większość śmiertelników. Jak już pozajmowaliśmy kolejki i rozsiedliśmy się wygodnie, zaczęłam liczyć ile osób jest przed nami. 1 osoba x 10 min (minimum) - w szybkim rachunku wyszło mi ok 1,5 godz każda kolejka.
    Szybko się ubraliśmy i wyszliśmy ze skupiska wirusów. Jutro pojadę  tam sama, po receptę i wezmę coś dla Smyka. Jak byśmy tam dłużej zostali, to nie od zarazków, ale od samego widoku tych ludzi bym się pochorowała.
    W drodze powrotnej, kupiłam na poczcie kopertę bombelkową - nawet nie było kolejki i wzięłam formularz do listu poleconego. Miałam w planach wziąć to co chce wysłać żeby 2 razy na pocztę nie chodzić, no ale zapomniało mi się .
    Odstawiłam potomka, nawet na naleśnika się załapałam.
    Zapakowałam i zaadresowałam przesyłkę, oczywiście formularz do poleconych zaginął w akcji i popędziłam.
    Na autobus, co to miał co 7 minut jeździć czekałam jakieś 30 - no ale to i tak jak na nasze kochane MPK nieźle. Dojechałam do Sądu i tam przywitał mnie piękny uśmiech miłego ochroniarza, który uprzejmie poinformował mnie ze od 30 min jest zamknięte i zaprasza jutro.
    Postanowiłam ze chociaż jeden punkt z mojego planu musi zostać wykonany. Złapałam tramwaj i pojechałam do Selera. Po drodze zahaczyłam o pocztę - kolejka była na 3 dni stania, wiec tylko wzięłam nowy formularz.
    Dotarłam do sklepu, nacieszyłam się widokiem Sebcia jakieś 6 minut i z powrotem pognałam do domu. Otrzymałam bowiem telefon z informacją - "już po wizycie, muszę wyjść o 17tej"
    Kolejny raz wykazałam się sprytem. wsiadłam w inny tramwaj, żeby podjechać "bliżej" domu, gdzie będę miała więcej środków komunikacji. Nie zauważyłam że ów środek lokomocji ma zmieniona trasę. I pojechał zupełnie nie tam gdzie chciałam, tzn coraz dalej niż bliżej.
    Dotarłam do domu.

    Dzień niby pracowity, raczej wyjeżdżony, szkoda tylko że cały plan został do wykonania na jutro. Mam czas do 13tej - godzina ważności biletu.

    Zapowiada się kolejny zakręcony dzień.
    A teraz miłego wieczoru:)

    poniedziałek, 21 grudnia 2009

    Zakupy

     

    Byłam na zakupach w sobotnie popołudnie. Nie wiem kto bardziej tego nie lubi,  ja czy Seler. W każdym razie nie jesteśmy fanami tego sportu. Przy okazji wizyty w markecie zaniosłam okulary syna swego do optyka - zgubił śrubeczkę. Miła Pani powiedziała, żeby wracając wejść po nie - będą gotowe ;)
    No i zapomnieliśmy.
    Musieliśmy tam jechać w niedzielę. Bo kto nie ma w głowie, ten marnuje paliwo i marznie niepotrzebnie.
    Dziecię me znowu może widzieć wyraźnie rzeczywistość :)

    Swoją drogą, mam wrażenie że przed Świętami, ludzie nic innego nie robią tylko wydają pieniądze.
    Na szczęście mam ludziowstręt, przynajmniej w takich miejscach i nie często tam zaglądam.
    Aż mnie mdli na myśl że jeszcze po jakieś małe ostatnie zakupy trzeba będzie się wybrać :(

    niedziela, 20 grudnia 2009

    Bezsenność

    -Mamo nie mogę zasnąć
    -Jak bym chodziła i tyle gadała, to tez bym nie mogła
    - Mamo jestem głodny
    - Dopiero jadłeś kolacje, teraz brzuszek chce spać
    - Ale on mnie boli, bo taki okropnie głodny jestem
    - Dam ci pić
    - Dobrze, ale ja nie chce herbatki , tylko wodę
    - To jest woda
    - Ale ja nie chce ciepłej wody
    - To jest chłodna
    - Ona jest za zimna
    - Mamo, nudzi mi się
    -To zamknij oczy
    - Ale wtedy będzie mi się bardziej nudziło

    Znudzony mamowaniem i marudzeniem zasnął ;)

    czwartek, 17 grudnia 2009

    Majtki opadają ...

    Dzisiaj będzie nie o zaśnieżonych drogach, nie o korkach na ulicach. Nie będzie też słowa o nieprzyzwoicie niskiej temperaturze na dworze. Nie będzie również o wspaniałych pomysłach mego potomstwa, ani o bieliźnie, jak w tytule.
    Dzisiaj o naszej ulubionej służbie zdrowia i historii mej, która jeszcze nie ma zapisanego końca.
    Przez kilka lat mych ostatnich, mieszkałam na "zielonej wyspie" - to wiecie.
    Tam miałam założony pewien implant. Termin jego wyjęcia to luty 2011, wiec można by pomyśleć że czasu mam sporo. Postanowiłam jednak usunąć to coś, bo nie działa jak powinno, wręcz przeciwnie.
    Dla ścisłości - założyła mi go pielęgniarka w przychodni "lekarzy pierwszego kontaktu".
    Tak więc udałam się do swojego lekarza rodzinnego (w Łodzi oczywiście ), ten stwierdził że nie zajmuje się takimi rzeczami i odesłał mnie do Ginekologa. Co było potem? - Zostałam odesłana znowu do Lekarza Rodzinnego, ponieważ lekarz dowcipny, również się tym nie zajmuje. Tam, bardzo miła Pani doktor wypisała mi łaskawie skierowanie do chirurga.
    W tak zwanym międzyczasie, próbowałam dowiedzieć się czegoś o możliwościach wydobycia niechcianego przedmiotu ze swego ramienia.
    Korzystając ze znajomości znajomej swej (ma kontakt z chirurgami, w związku ze specyfiką swojej pracy), dowiedziałam się że raczej nie znajdę nikogo kto by się tego podjął, bo nie wiedzą jak. Chyba że prywatnie (nie chce wiedzieć nawet za ile), to wtedy już będą wiedzieli - pieniądze jednak uczą.
    Jest również opcja chirurgii ginekologicznej (cały czas mówimy i "zapałce" w moim ramieniu), ale wtedy będę musiała dłuuuugo czekać i też nie wiadomo czy się da.
    Tak więc po tych optymistycznych wiadomościach "po znajomości", postanowiłam mimo wszystko udac się do chirurga ogólnego. Wizyta w końcu była umówiona.
    Przy okazji, dowiedziałam się, że legitymacja ubezpieczeniowa jest ważna miesiąc, a nie dwa, jak zostałam poinformowana tydzień wcześniej u pediatry. Wszystko się tak szybko zmienia ...;)
    Zostałam przyjęta przez bardzo miła Panią doktor, która generalnie nie wiedziała "o czym do niej rozmawiam". Jak już zaskoczyła, usilnie próbowała znaleźć jakieś informacje jak to wydłubać na karcie od implanta, gdzie jest tylko napisane, kiedy i gdzie mi to wsadzili,  i kiedy bezwzględnie muszę to wyjąć.
    Jak i tam nic nie znalazła, zaczęła się denerwować dlaczego właściwie nie załatwił tego ginekolog i w sumie to powinna mnie do niego spowrotem odesłać.
    Skonsultowała się ze swoimi kolegami i nikt nic nie wiedział. Wysłano mnie na prześwietlenie rentgenowskie. Pan doktor stwierdził pokazując mi zdjęcie - "Jest, ale jakby go nie było" (na zdjęciu nie było nawet pół cienia). Dobrze że paskudztwo to jest wyczuwane pod palcem, bo skłonni by pomyśleć że świrnięta jestem i skierowanie do psychiatryka bym dostała.
    Pani doktor załamała ręce. Zastanawiała się jak to wyciągnąć, skoro nie widać (nie widać bo pod skórą i warstwą tłuszczyku schowane). i w zasadzie mało wyczuwalne. Uświadomiłam więc panią, że widocznie nie pomacała mnie zbyt dokładnie, bo nie dość że wyczuwam, to jeszcze początek i koniec umiem określić. No i zaczęło się. Ponowne obmacywanie. Przez moment czułam się jak eksponat muzealny. Wszyscy chcieli mnie zobaczyć i dotknąć. W sumie nie pomyślałam o opłatach. W końcu za dotykanie się płaci, chyba że się ma specjalną taryfę, a ci takiej nie mieli.
    W przychodni spędziłam blisko 2 godziny. Diagnoza: Nie wiemy czy się da wyciągnąć tak po prostu.  Proszę przyjść po nowym roku. Jeśli by mogła się Pani czegoś dowiedzieć ... z czego to jest i jak to wyjąć ...
    Z tego co pamiętam uczelnia którą kończyłam to Uniwersytet Łódzki, a nie Akademia Medyczna. Chociaż, jestem tak zakręcona że i to mogłam pomylić. Może faktycznie mam dyplom lekarza, a nie belfra.

    A tak poważnie, to majtki opadają. Cały czas myślałam, że nasza służba zdrowia jest "słaba", bo nie ma pieniędzy, brakuje sprzętu ... wygląda na to że i z wiedzą nie jest u nas najlepiej.
    Teraz powinnam zadzwonić do przychodni na wyspę i powiedzieć, że mój chirurg nie wie co to jest i jak to wyjąć i poproszę o informacje?!
    Może powinnam poprosić o maila z instrukcją obrazkową.
    Wstyd :(

    wtorek, 15 grudnia 2009

    Co ma ptak?

    Co ma ptak? Gołąb ... na dole, pod 4-ma literami?
    Takie miał zadanie domowe mój syn.
    Większość części "ciała" gołębia udało się nam nazwać bez problemu.
    Ale jak nazywa się to na czym chodzi, stoi - co pomaga mu utrzymać równowagę w pionie?
    Opcje były różne:

    • nóżki
    • kurze łapki (ale to gołąb)
    • łapki (ale łapki ma np. pies)
    • stópki
    • syrki
    • girki
    • racice
    • odnóża dolne
    Ornitologami nie zostaniemy.
    Stanęło na łapkach z pazurkami.
    A oto wynik naszej twórczości do melodii znanego przeboju z przed lat  ;)



    Łapki, łapki z pazurkami
    Okazały gołąb na nich.
    Kto dogoni go, kto dogoni go?
    Może ty, może ty?
    Może jednak jo?!

    Pan Hilary, czyli o bystrości mej

    Pan Hilary z tego co pamietam szukał okularów swych.
    Ja podobnie jak on, wzrok mam kiepski, co za tym idzie i słuch. Bo jest taka zależność, jak nie widzę, to ze słuchem mym kiepsko, chociaż nie jestem głucha jak pień.
    Ale nie o uszach miało być.
    Słyszę że dzwoni - przypomnienie w telefonie. "Weź kropelki" przypomina. Ok, kropelki ważne są bardzo. Wezmę, za chwilkę. No ale oczywiście zanim do czynu dojdzie ...
    1. - szkiełka trzeba wyjąć, 
    2. - założyć bryle,
    3. - po drodze do łazienki rozłączyć walczące potomstwo
    4. - otworzyć drzwi, bo korespondencja idzie
    5. - zadzwonić do Selera, poinformować co w korespondencji, bo pół godziny do jego przyjścia to za długo i przebierałabym nóżkami aż do interwencji sąsiadki chyba.
     Przeskoczyłam od razu do pkt 3 , pomijając 2 pierwsze.
    No i podczas tejże rozmowy stwierdzam ( ze zdenerwowaniem sporym - żeby nie użyć brzydkich słów), że nie mogę znaleźć telefonu co to przypominał. Jestem do dupy. Nie dość że ślepa, bo jak się okazuje w soczewkach wcale nie widzę tego sprzętu, to jeszcze głucha, bo nie pamiętam skąd dźwięk dochodził.

    Zrezygnowana zaczęłam nadrabiać pominięte punkty z "listy zadań do zrobienia już"
    W zasadzie taki miałam plan.
    Dostałam nagłego olśnienia.
    Dlaczego nie mogłam znaleźć telefonu.?! - Dlatego że używałam go do rozmowy z Selerem, a że generalnie mam problem z zobaczeniem ucha swego (poza lustrem oczywiście), więc umknął on mojej uwadze.
    Oczywiście nie omieszkałam zadzwonić do Sebastiana i poinformować go o bystrości swej niesłychanej. Niech się lepiej dwa razy zastanowi, bo potem nie będzie uwzględniania reklamacji ;)

    Tak więc przypomnienie o kropelkach było jakąś godzinę temu. Ja ciągle  z soczewkami na oczach, bez zaaplikowani płynów ...
    Do listy powinnam dodać:
          6. - szybki pościk na blogu.

     Kosmos ;)

    poniedziałek, 14 grudnia 2009

    Zaśnieżyło ...

    Zaśnieżyło, zapadało, biało się zrobiło. Zimno, ale juz tak trochę świątecznie.
    Marian upodabnia się do niedźwiedzia który zapadł na sen zimowy. Dziecię me wszak spało - w/g relacji mamy mej wspaniałej - do godziny 10. Dlaczego na podłodze? - bo mu się tak chciało. Niedźwiad prawdziwy.
    Może nie przespi Wigili i Świetego grubasa z prezentami.

    A ja nie mam co czytać :(
    Autobus do pracy jakby specjalnie, wiezie mnie dłużej, wolniej ...

    Przy porannym klikaniu z kolezanka stwierdziłam ze opisze chyba kiedys poznanie z Selerem mym ulubionym - "po kablu do szczęścia"
    Na co usłyszałam, albo odczytałam raczej:
    -"Pisz, pisz, będziesz miała co czytać w drodze do pracy"
    Nie głupie.
    A więc drżyjcie potencjalni, narażeni na twórczość mą.

    czwartek, 10 grudnia 2009

    ...

    Zauważyłam, że pisząc o moich porankach, powtarzam się.
    No ale widocznie taką mam już zasadę działania.
    -nie spóźnię się dzisiaj - postanowiłam rano odkładając słuchawkę telefonu. Jak zwykle, moja ulubiona i najlepsza na świecie rodzicielka sprawdzała czy czasem nie zaspałam. Oczywiście że nie zaspałam. Świadomie zostałam w łóżku jeszcze przez 40 minut po tym jak zadzwonił budzik. I wcale nie tak, żebym go nie słyszała. Oczywiście że słyszałam, tylko nie chciało mi się wyciągnąć ręki żeby go wyłączyć ....
    Wygramoliłam się z łóżka. Toaleta, kawa .. i wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że Marian jest u mamy i Krzysia obudzić, nakarmić, napoić i odstawić do placówki oświatowej muszę ja.
    Bo to z tymi mamami to tak jest (na pewno z moją). Kocha, pomaga,  rozpieszcza i przyzwyczaja do luksusu. Jak już czasem zrobi sobie wolne, to człowiek jakiś rozbity i zapomina jak się robi to, co się robiło przez kilka ostatnich lat ...
    No więc, cóż mogłam zrobić. Musiałam sobie poradzić.
    - Młody, wstawaj, za 15 min wychodzimy - zadziałało jak zaklęcie. A może jestem wróżką ?!
    Na szczęście Krzyś nie jest śpiochem po mamusi ;) Rano jest zdyscyplinowany jak mało kto.
    Ja Umyłam głowę i zajęłam się śniadaniem dla potomka, ciągle powtarzając że zaraz wychodzimy i że spóźnię się do racy ...
    Pomaszerowałam z kanapkami i herbata do pokoju, knując po drodze, cóż mogę zrobić żeby wstał i jednocześnie nie spadł z łóżka, bo sobie krzywdę zrobi.
    Wchodzę do pokoju, a tam przy stole, nie do końca zalogowany ubrany Krzyś czeka na śniadanie.
    Chyba zacznę brac przykład z niego.
    Oczywiście nie zdążyłam na wcześniejszy autobus, więc postanowiłam  że skorzystam ze sprawdzonego kiedyś sposobu. Zamiast 1 autobusem długo, pojadę 2 tramwajami i 2 autobusami - tyle samo ;)
    No więc zaczęło się.
    Zdajecie sobie sprawę ile emocji z samego rana dostarczają takie przesiadki.
    Po blisko godzinie szalonej jazdy wsiadłam w ostatni autobus. Po 2gim przstanku, zaczęłam szykować się do wysiadki ...
    Wyobraźcie sobie, że on skręcił, wcale nie tam gdzie chciałam. To znaczy w ogóle miał nie skręcać. Miał jechać  prosto, bo mi inaczej nie pasuje.
    Pomyślałam - lotnisko - bo taki był przewidywany ostatni przystanek. Tylko że ja nie zamierzam nigdzie lecieć. Jak zwykle w takich sytuacjach zaczęłam się śmiać sama do siebie, a ludzie to chyba ze mnie. Stwierdziłam że próby rozmowy z kierowcą pewnie nie przyniosa żadnego efektu, więc poczekam gdzie mnie wywiezie tym razem.
    Po 10 minutach jazdy nie wiem gdzie, zobaczyłam że ów pojazd zatrzymuje się tam, gdzie ja właśnie chciałam żeby się zatrzymał. Poprostu zafundował mi tylko wycieczkę krajoznawczą. Czyz nie miło z jego strony?!

    Oczywiście spóźniona, ale w jakże prześwietnym humorze ...
    Ach te czwartki :)

    wtorek, 8 grudnia 2009

    Pomyłka ...

             Znowu wyrzynają mu się ząbki. Płacze, jest niespokojny, marudzi całymi dniami ... Biedactwo, ale ile może znieść rodzic. Nie śpi, tylko drzemie, wcześnie wstaje do pracy. Po ciężkim dniu chciałby odpocząć w zaciszu domowym, ale nie ma jak ...System nerwowy na skraju wytrzymałości. No ale trzeba zacisnąć zęby i pomóc maluchowi w tych ciężkich dniach. W końcu się to skończy.
             Zasnął! wszyscy chodzą na palcach. Chwila spokoju, aż do następnego razu. Jak się obudzi, znowu noszenie i lulanie. Jest już po 23, więc jest szansa że pośpi dłużej. O tej porze cichną odgłosy z zewnątrz, więc nie powinno go nic zbudzić. Zmęczeni rodzice zasypiają ...
    W pewnym momencie rozlega się długi, przeraźliwy dźwięk domofonu. Wybudzony i zdezorientowany tata zrywa się z łóżka, aby sprawdzić kto o tak nieprzyzwoitej porze dobija się do drzwi.
    - kto tam? - pyta się ściszonym głosem Po drugiej stronie nikt nie odpowiada.
    Wraca do łóżka, po drodze sprawdzając czy maluch się nie zbudził.
    Znowu domofon. Długi, głośny pulsujący dźwięk
    W myślach tylko przeklął , zerwał się z łóżka i podbiegł do domofonu.
    Znowu cisza po drugiej stronie. Otworzył drzwi. W ciemności słychać było tylko kroki i stukanie butelek. Jakaś postać wyłoniła się z mroku klatki schodowej.
    - Ty Debilu, obudziłeś mi dzieciaka! - wykrzyknął wkurzony i długo nie myśląc strzelił nadchodzącemu w nos.
    Huk, brzdęk tłuczonych butelek i nieznajomy spadający po schodach.
    W pierwszej chwili pomyślał - "zabiłem człowieka". Zauważył że jest w samym podkoszulku, bez bokserek. To nie było istotne.
    - Przepraszam, pomyliłem bloki ...


    Historia prawdziwa.
    Imiona i nazwiska zmienione dla potrzeb autora ;)
    Zbieżność przypadkowa

    poniedziałek, 7 grudnia 2009

    Wszystko wraca do normy :)

    Już zaczynałam się martwic ze wszystko jakoś gładko idzie.
    Nic nie potłukłam, nie pomyliłam. To nie jest normalne w mojej rodzinie.
    Na szczęście wszystko wraca do normy.
    Już w sobotę Marian miał temperaturę - no bo co to za weekend bez wirusa.
    W weekendową noc nawet Mikołaj niespostrzeżenie przemknął przez nasz dom, zostawiając i każdemu miły drobiazg. Dzięki temu miałam zapewnioną pobudkę o bardzo nieprzyzwoitej porze.
    Kto normalny wstaje przed 7 rano w niedziele, tak z własnej nieprzymuszonej woli - zakładając że nie cierpi na zaburzenia snu.
    Święty przyszedł chyba dlatego, że udało się nam odgrzebać i ubrać świąteczne plastikowe drzewko, potocznie zwane choinką.
    Niedziela upłynęła pod znakiem nic nierobienia i cieszenia się własnym widokiem.
    Było miło, bardzo miło.
    Dzieci bawił się klockami, Seler klikał na komputerze, ja robiłam na drutach rękawiczki - już je sprułam.
    Na kolacje pizza ...

    Wieczorem mama przypomniała mi o jakiś przedszkolnych występach, i że dziecko me ma być dzwoneczkiem. W związku z powyższym, mogłabym mu naszykować jakiś strój ...
    Jako porządna matka, zapomniałam o tym oczywiście

    Szyłam do jutra, tzn do dzisiaj - do północy, wszyscy w tym czasie posnęli. To co mi "wyszło" ciężko czymkolwiek nazwać. Wszak to że jestem posiadaczka maszyny do szycia nie świadczy jeszcze o tym że umiem szyć.
    Zadowolona że się udało, oddałam się rozkoszy spania.

    Dzisiaj:
    • zaspałam
    • mój syn pomimo weekendowej gorączki, dzisiaj już wybiera się do przedszkola
    • Marian będzie dzwoneczkiem za tydzień - po co ja zniszczyłam tą zasłonkę :(
    • wychodząc do pracy zapomniałam zapalniczki
    • zapomniałam zabrać ze sobą pieniędzy - po co, wszak szczęścia nie dają, może znajdę krzemień ;)
    Dla utrzymania balansu:
    • wczoraj upiekłam swoje pierwsze w życiu ciasto z owocami - wszyscy żyją
    • zaczytując się nową książką w autobusie, udało mi się wysiąść na właściwym przystanki
    W dobrym humorze - jak zwykle, rozpoczynam nowy tydzień.
    Ciekawe co uda mi się popsuć ;)

      sobota, 5 grudnia 2009

      ... ach ten Mikołaj ...

      - Mikołajem była pani Jadzia
      - Pani Jadzia? - zapytałam zdziwiona
      - No wiesz, nasza woźna - powiedział mój pierworodny, po powrocie ze szkoły.

      Pewnie dlatego nie było prezentów, bo to podróba była :)

      piątek, 4 grudnia 2009

      wadliwy "spadachron"


      Kiedyś pomyślałam sobie czy nie zacząć opisywac dziwnych przypadków braci G.
      No właśnie pomyślałam.
      Teraz postanowiłam coś z tym zrobić.

      Siedząc przy kawce z koleżanka mą Dagmarą, upajałyśmy się spokojem i ciszą.
      Dzieci bawiły się na górze - moje potomstwo i jej córka. Co jakiś czas tylko kontrolowałyśmy dyskretnie sytuację, czy aby nie zgłębiają anatomii zbyt wcześnie no i czy ogólnie jest wszystko ok.
      W pewnym momencie .. huk ... i płacz,a raczej ryk.
      Biegnę na górę co sił gubiąc kapcie po drodze.
      To Marcin zwinięty na podłodze trzyma się za stopę i płacze.
      Połamał - szpital - szybkie myśli przeleciały mi automatycznie.
      Stópka czerwona.
      - Co się stało? - zapytałam
      - "Spadachron" się nie otworzył - odpowiedział przez łzy poszkodowany.
      - "Spadachron"? - zdziwiłam się, przecież nie robił licencji, wszak nieletnim jest (bardzo nieletni)
      - No, leciałem samolotem i Krzyś krzyknął że awaria silników i muszę skakać. No i się nie otworzył "spadachron"
      - To dlatego że jest w nim dziura - odpowiedziałam oglądając ów wadliwy przedmiot - dziurawa reklamówka z Tescco.

      (Pokład wadliwego samolotu - łóżko o wysokości ok 1,3 m)

      Pilot i kontrolerzy naziemni, zostali upomnieni i pouczeni o konieczności dokładnego sprawdzania  rzeczy przed kolejnym lotem.
      Zakaz skakania ze spadochronem, aż do czasu kiedy któryś z nich nie zrobi licencji.




      Stopa szybko się wyleczyła po przytuleniu mamy i słodkim całusie w śmierdzącą kończynę, oraz po informacji że w innym wypadku grozi jej szpital i gips.
      Nie wiem tylko czy to cudowne ozdrowienie jest zasługą moich ukrytych zdolności uzdrawiających, czy 
      też strachem przed gipsowym butem.

      czwartek, 3 grudnia 2009

      Myśląca ...


      Dzisiaj myśląca mi się włączyła.
      I tak rozmyślam o wszystkim i o niczym.
      Do wniosków doszłam kilku
      1. Nie warto żyć pracą, tylko pracować tak, żeby móc żyć
      2. Pieniądze to nie wszystko - co po nich jeśli nie ma nikogo z kim można by się nimi cieszyć?!
      3. Szanować zdrowie
      4. Cieszyć się z tego co się ma
      5. Pokazywać tym których się kocha, że tak naprawdę jest
      Kiedyś po wiadomości jaką usłyszałam wczoraj, pewnie bym się załamała. Dopadła by mnie pewnie jakaś depresja i przespałabym większość życia.
      Dzisiaj nie przejmuje się niczym.
      Mam dookoła siebie ludzi którzy mnie kochają tak po prostu  mimo wszystko.
      Zawsze na nich mogę liczyć.

      Ja tez was kocham

      wtorek, 1 grudnia 2009

      Serotoninka


      Niedobór serotoniny jak widać można uzupełniac nie tylko czekoladą i innymi słodkościami :)
      Fajnie że są tacy co znają inne sposoby :)

      ...


      Nie lubię poranków zimnych i ciemnych.
      Nie cierpię wstawać świtem ponurym. A od dzisiaj przez następne 2 tyg będzie jeszcze gorzej. Będę chodzić zła, tak po prostu, a raczej o byle co. Powód - zaczynam dietę, co oznacza że przez kilka pierwszych dni, poziom serotoniny w moim organizmie będzie niski i bedzie nie fajnie w moim towarzystwie.
      Będę więcej niż zazwyczaj warczeć, krzyczeć. W ekstremalnych warunkach mogę zacząć gryźć - nie byłam szczepiona w tym roku ;)
      Uprasza się zatem o szczególną ostrożność, pochowanie z zasiegu moich łapek wszystkiego czym mogłabym zrobić krzywdę. Jednocześnie proszę o wyrozumiałość.

      No i zaczęło się.
      • ostatnio pewien młody człowiek robił mi format dysku - tylko nie tego co chciałam :( ok 600 GB danych rozpłynęło się w przestworzach :(
      • spóźniłam się na autobus
      • zapomniałam zapalniczki z domu
      • Mój ulubiony klient powiedział do mnie przez pomyłkę (albo nie wiem co) "Pani Moniko". Z uśmiechem powiedziałam "Małgosiu" i wystawiłam mu fakturę bez rabatu ;) Żeby mylić moje imię i to z Moniką!
      Jest dopiero 11 a ja już mam ciśnienie jak w rakiecie.
      Jeszcze tylko 13 dni :)