Strony

czwartek, 27 czerwca 2013

CZY JEST COŚ CO DZIECI MOŻE ZDZIWIĆ?

Moje dzieci nie dziwią się niczemu. A już na pewno niczemu co robię ja.
No może nie do końca. Bardziej  zadziwi moje potomstwo widok matki przy garach niż z młotkiem w ręku. Ot taka ze mnie matka polka.
W zeszłym tygodniu kładłam płytki na balkonie. Odebrane to zostało przez potomstwo me jako normalna normalność. Jakby widzieli mnie przy takiej czynności minimum raz w miesiącu. Jedyna reakcja Marcina po powrocie ze szkoły.
- O, cześć. To co, na obiad parówy?!

No tak, matka dziwnymi rzeczami zajęta to i obiadu nie ma. A tu niespodzianka. Obiad był.

Wczoraj po powrocie ze szkoły.

- Mamo, jak tu pięknie ...
Jak stwierdziła moja ulubiona młodsza siostra, tak mógł zareagować tylko artysta, czyli kto?! - Marcin.

Obiad tez był, co zdziwiło ich bardzo.
Mało tego, dzisiaj też będzie. (Boszzz, jaka jestem zaskakująca ;)) Będzie wcale nie dlatego że nie mam co robić. Wręcz przeciwnie, nie wiem w co przeszczepy włożyć. Dzisiaj muszę dokończyć "paletową" zabawę.
Zgodnie z jakimś ustaleniem (dla mnie niezrozumiałym) w ostatnim tyg. nauki, nie ma w szkole obiadów. Tak wiec stoi matka przy garach ... Na szczęście zaczął się sezon na kalafiorowy, kapustki i inne zdrowe i szybkie.

czwartek, 20 czerwca 2013

STRAŻ POŻARNA, POLICJA, CBŚ? .. CZY KTOŚ NAM POMOŻE??

- Mamo zadzwońmy na straż Pożarną! - zawołał Krzyś z górnego poziom swego posłania.
- Albo na Policję! Może ktoś nam pomoże! - dodał zrozpaczony Marcin
- Spokojnie, poradzimy sobie ... chyba - nie wiem kogo starałam się uspokoić, ich czy mnie?!

Zaopatrzona w zeszyt formaty A4, oraz CIFa w sprayu wyczekiwałam intruza.

- Wiesz, ja co prawda jestem Robalologiem z zamiłowania - dodał Marcin - ale czuję, że jestem lekko przerażony!

I tak oto jeden potworzasty żuk czy coś co lata, hałasu robi jak helikopter sterroryzował mój dom, a w zasadzie mieszkańców.
Ale centymetrów ma ze cztery - przynajmniej.

Nockę na bank mam z głowy. Chyba ze nieproszony gość wyniesie się wcześniej.







Obrazek znaleziony w sieci

środa, 19 czerwca 2013

ODLEŻANE - WYKONANE

Bo jak ja powiem że coś będzie zrobione, to nie tylko mówię.
Tak będzie z pewnością.
Problem zazwyczaj pojawia się przy określeniu terminu realizacji. Wiele rzeczy musi bowiem nabrać mocy urzędowej.
Wiecie, podanie, 3 zdjęcia, odleżane na stosie innych ...
I tak na ten przykład dawno, dawno temu, jak jeszcze byłam piękna i młoda oraz potomstwo posiadałam w ilości szt 1, kupiłam z moim ulubionym byłym mężem (wówczas ówczesnym) płytki na balkon. Położone zostały w kartonikach w rogu balkonu i tak już im zostało. Okazuje się że porządny gres to był. Przetrwał 10 mroźnych zim, 10 upalnych lat i ani drgnął. Ani nie popękał, ani się sam nie położył ...
Jako że człowiekiem o miękkim sercu jestem i doceniam cierpliwość, ulitowałam się.
Wczoraj się zabrałam, dzisiaj ukończyłam.

Całe życie myślałam że fugowanie jest fajowskie. Pewnie dlatego, że nigdy nie kładłam płytek. A może po prostu się starzeję?!
Dzisiaj myślałam że ta czynność mnie wykończy. To najnudniejsza część procesu układania płytek.
Tak czy inaczej, jestem z siebie dzielna jak stąd do tamtąd.


TA DAM!!!




 Teraz jeszcze tylko szafki na buty z palet i można zacząć wakacje.

wtorek, 18 czerwca 2013

NA SZCZĘŚCIE TO TYLKO WSZY!

WSZY.
Obrzydliwe, małe paskudy z wyłupiastymi oczami. Patrzyły się na mnie złośliwie. Wyglądały prawie jak małe krewetki. Takich okazów to jak żyję na tym świecie już lat kilka, to jeszcze nie widziałam.
Na szczęście to był tylko sen.
NA SZCZĘŚCIE!
Bo według informacji jakie znalazłam w sennikach wielu, to już tylko obrzydliwe bogactwo mnie czeka.
Wysłałam totka.
Po południu Marian znalazł 4- listne koniczyny szt 2.
Teraz to już tylko brakuje żebym się cukrem ... wypróżniła.

Czekam grzecznie na wyniki totalizatora i robię listę na co wydam dzisiejsze wygrane miliony.


Koniczynka znaleziona przez Marcina kilka dni temu.
W domowej kolekcji mamy jeszcze takie 2 - dzisiejsze:)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

NA MIANO WYLUZOWANEJ MATKI TRZEBA SOBIE ZASŁUŻYĆ, CZYLI JAK WZMOCNIĆ DOZNANIA.

Uzyskać tytuł WYLUZOWANEJ matki do czegoś zobowiązuje.
No nie jest tak?!
Tak więc staram się stanąć jak najbliżej ustawionej porzeczki i powierzone mi niełatwe zadania wykonywać z należyta dla nich powaga i sumiennością.
Nie wypada na ten przykład spędzić weekendu na kanapie przed telewizorem. No chyba że za oknem byłoby nazbyt wilgotno, albo kontakt z otoczeniem groziłby odmrożeniem wszystkiego na raz. Ostatnio jednak pogoda zagraża raczej przegrzaniu się zwojów z następstwem rozwarstwienia się powłok mózgowych, jeśli takowe występują (jeśli nie, to właśnie je wymyśliłam), od zbyt wysokiej temperatury.
Tak wiec pomysł podrzucony przez koleżankę złapany został w locie - bez wcześniejszego dogłębnego przemyślenia.
Piknik w parku - na ZDROWIU. Kto w Łodzi był ten wie.
Dużo przestrzeni, krzaczorów, polanek, straganów, bajorka nawet jakieś są. Używane są co prawda wyłącznie jako wylęgarnią komarów. Wejście do nich bowiem grozi solidną utratą zdrowia, ale są. No i jest jeszcze ZOO, do którego przy temperaturze otoczenia powyżej 25'C staram się nie chodzić. Mój zmysł powonienia jest nazbyt wrażliwy.
Najważniejszą atrakcją owego terenu jest LUNAPARK.
Jest to miejsce, w którym stykają się co najmniej 2 epoki. Jak widzę te wszystkie karuzele, kolejki, strzelnice - cofam się do czasów mojego dzieciństwa, czyli do czasów dawno temu i nie prawda.. Nie zmieniło się nic. Nawet farba na "wozach" jest z przed 30 lat, a przynajmniej taką udaje, jeśli był to zabieg celowy. Z rzeczywistością można się spotkać ... przy KASIE. Przyznam, iż nie jest to jedno z tych spotkań, które wspomina się po latach. Raczej rodzice pociech swych marzą, aby potomstwo usunęło ten fragment z pamięci oraz wykasowało ze słownika słowo WESOŁE MIASTECZKO czy inne, bliskoznaczne. Sami natomiast śnią tylko w nocnych koszmarach o tym zderzeniu.

Wracając do realizacji planów.
W piękne sobotnie przedpołudnie wybraliśmy się - potomstwo i ja. Zabrawszy wszystko co niezbędne. Kocyk, prowiant suchy i mokry. Nawet talerzyki przecudnej urody papierowe, zielone spakowałam. Była piłka i cała masa różnych różności.
Atrakcje pojawiły się już na początku.  Żeby zaoszczędzić sobie drogi, postanowiłam że podjedziemy tramwajem. Zostałby wtedy do przejścia przystanek. Podjechaliśmy. Oczywiście wsiedliśmy w zły tramwaj. Nie nazywałabym się M.Sz-G gdyby wszystko poszło zgodnie z planem.  Owa przejażdżka poskutkowała tym, że do przejścia mieliśmy nie jeden, 3 przystanki.
Ze znajomymi spotkaliśmy się przed wejściem do miejsca na "L" albo na "W" -brrrr
Miało to być szybki pół godzinki i potem zabawa na łące.
Po blisko 2 godzinach, kiedy to pełnoletnia część wyprawy miała już atrakcji po kokardki, a młodzież raczej niezbyt, trzeba było coś wymyślić. Kto stanął na wysokości zadania - oczywiście ja. Jak się okazało, moje działania są dalekosiężne i z boku mogą wydawać się jak bardzo przemyślane (to tylko pozory, wszak jest to funkcja nie do końca przeze mnie opanowana).
Otóż przed wyjściem nakarmiłam dzieci kapustką a'la bigos. Po kilku godzinach na karuzelach, kolejkach i innych zaczął działać w celu niedoprowadzenia matki dzieci mych do bankructwa.
Taka o to karuzela "parasolka" w zestawieniu z Marianem ...
I żeby nikt mi nie powiedział że atrakcji moje dzieci mają mało.
 Kulturalnie paw został puszczony - nikt postronny nie ucierpiał w zdarzeniu. Potomek po zczołganiu się z karuzeli stwierdził że w sumie to już możemy wracać.
Dziwne że kolejka górska w zasadzie nie zrobiła na mim wrażenia. A już na pewno nie takiego.

Na polance spędziliśmy kolejne pół godzinki. Dłużnej się nie dało.  Krwiożercze latające bestie chciały zeżreć nas żywcem. Nie dało się poczytać, pograć w szachy. Nawet gra w piłkę była utrudniona.  Wytresowane paskudy. Nie wydajesz kasy, to wypad z parku.

Po sobotnim popołudniu Marianowi zostało wspomnienie, mnie przeciąg w portfelu, a Krzysiowi ślad na powiece po pocałunku latającej bestii. Wygląda jak jednooki Bill. Dziś jest już lepiej, ale wczoraj jego jedno z oczu było "out of service".
Za tydzień kolejna porcja emocji. Jeszcze nie wiem jaka, ale coś wymyślę.

To było o sobocie.
O niedzieli jeszcze nie jestem w stanie mówić. Nawet pisać. Opowiem przy okazji.
Na samą myśl bowiem mam zakwasy wszędzie.

środa, 12 czerwca 2013

JAK SIĘ OSKALPOWAĆ, CZYLI DREDY W FAZIE POCZĄTKOWEJ DAJĄ SIĘ ROZCZESAĆ

Syn mój zabłyszczał był nową fryzurą w poniedziałek. Największą frajdą i atrakcją był DRED zrobiony na "kucyku", który pozostał jako wspomnienie po długich włosach.
Tego dnia, późnym wieczorem, będąc w szkole jeszcze  odebrałam telefon z domu.
W słuchawce zapłakany Marcin.
- Mamo, bo ja zapomniałem że mam dreda.
- Czy coś się stało?
- Bo ja się wykąpałem i potem chciałem się uczesać ...
Święto na wsi pomyślałam. Moje dzieci bowiem grzebień znają prawie wyłącznie ze zdjęć, no i czasem jak kogoś ścinam, to widzą w dłoni mej. Z reguły starają się nie używać. Akceptują szczotkę do włosów, ale tez trzeba im o niej przypominać. Takie dziwactwo braci G. A tu proszę, sam z własnej nieprzymuszonej woli ...
Wracając do rozmowy
- No i zapomniałem i się rozczesałem ... i wyrwałem połowę włosów.

Tak więc moje dziecko własnoręcznie się oskalpowało.
Na szczęście odbyło się to bezkrwawo i bez ubytku skóry. Włosów jednak zrobiło się jakby mniej.
Ogonek zamiast sięgać do łopatek, sięga do ramion ...

Chyba wstrzymam się z  eksperymentowaniem na dzieciach.
Tylko kto nam wybije z głowy nasze głupie pomysły?!



poniedziałek, 10 czerwca 2013

DZIECI ZMIENNE SĄ, ALE MATKA PORADZI SOBIE ZE WSZYSTKIM

Podobno to kobieta zmienną jest. Okazuje się że nie tylko.
Na ten przykład moje potomstwo, a szczególnie syn ulubiony młodszy, zmienia zdanie z prędkością światła. Zwalam wszystko na katar alergiczny, przez który moje dziecię najpewniej jest niedotlenione. Bo jak tu oddychać, kiedy kicha się cały dzień jak karabin maszynowy i smarcze tak, że grozi to odwodnieniem. Szkoda tylko że nasz pan alergolog za żadne skarby tego świata nie chce zmienić leków ... Nie wnikam. Nie chce on - zmienię ja - lekarza.
Ale do rzeczy.
W dniu wczorajszym po teście z angielskiego stwierdziłam że należy się coś moim dzielnym 
dzieciom i mnie po tak intensywnym wysiłku umysłowym i pojechaliśmy na fryty do

W pewnym momencie, potomek mój stwierdził:
- Ty to jednak jesteś wyluzowaną matką.

Uznałam to oczywiście za komplement, bo słabo by było obrażać się tak z samego rana, koło 12tej.

Tego samego dnia wieczorem, wszyscy obecni w lokalu mieszkalnym moim panowie, postanowili skorzystać z mojej nowej udokumentowanej umiejętności, a mianowicie, poprosili o strzyżenie.
Włosy się posypały ... i łzy polały.
Marian, który do wczoraj miał długie włosy, chciał obciąć się na jeżyka. Zagroziłam wydziedziczeniem jeśli to zrobi. Oczywiście wiedziałam, że sam maszynki puki co nie złapie, więc byłam spokojna, bo spod nożyczek trzymanych moją ręką, taka fryzura mu nie groziła. Ścięłam go zwyczajnie, na krótko, ale nie tak że o matko.W końcu zaczął wyglądać jak Marcin! Jak powiedział przez łzy:
- Ale ja nie chciałem na łysa pałę!

I co "wyluzowana"matka mogła zrobić?! Mogła tylko uratować sytuację. W zasadzie to nie ja, tylko dred na "ogonie", który pozostał jako pamiątka po długich włosach.
Dziecię się rozchmurzyło, nawet bez oporów do szkoły poszło ... Teraz jest "COOL"

A z reakcjami dzieci po ataku przez moje nożyczki, bywa zabawnie.
W sobotę obcinałam syna moich znajomych. Po wszystkim stanął przed lustrem (potomek wspomnianych) i skomentował:
- O! Znowu wyglądam jak Filip! Naprawiłem się!

Znaczy się podobało.
Ufff

niedziela, 9 czerwca 2013

NAUKA ANGIELSKIEGO - OPŁACA SIĘ

Każdy, mały i duży wie, że języków opłaca się uczyć.
No więc my się uczymy. Może nie tak że o matko.
Raczej powolutku, bez ciśnienia, własnym tempem.
Za 2 tygodnie okaże się na jakim poziome jesteśmy.
Za 2 tygodnie bowiem otrzymamy wyniki z Wielkiego Testu.

A dlaczego się opłaca?!
Nie tylko w związku z tym iż to bardzo przydatna umiejętność, która może nam się przyda np na wakacjach.
Dzieci dostały bowiem w nagrodę za wzięcie udziału w teście bilety do kina, teatru, komiksy ...
Nawet ja załapałam się na książkę.
Czad.
Ci co nie chcieli brać udziału i czekali przed wejściem, też mieli sporo atrakcji.
Obok bowiem przechodziła procesja do Katedry Łódzkiej. Co niektórzy nawet na kazanie z megafonu się załapali ... Ja tam jednak wolę swoją książkę.

To teraz czekamy na wyniki.
Okaże jacy mądrzy jesteśmy. To znaczy potomstwo moje wraz z rodzicielką są, czyli mną.

sobota, 8 czerwca 2013

PREZENT IDEALNY

O czym marzy Małgorzata Sz-G?!
Oczywiście o całej masie rzeczy.
Z jakiego prezentu mogłaby się ucieszyć?!
Oczywiście z każdego.
Okazuje się że osoby które znają mnie ciut lepiej niż reszta populacji, wiedzą że lubię praktyczne i nietypowe rzeczy.

Na ten przykład wiertarka (typowo kobiecy gadżet), albo ... palety (euro - palety).
Te ostatnie dostałam w prezencie urodzinowym, wszak wiekiem chrystusowym od wczoraj mogę się pochwalić.
I co ja mogłam z nimi zrobić?!
Cięłam, skręcałam, malowałam i ...

To chyba oczywista oczywistość ze zamierzam się pochwalić ...

Będę się chwalić moim nowym siedziskiem - zielonym.
Potencjalni goście nie będą już musieli siedzieć jak susły na krzesłach.
Oraz stoliczkiem. Już nie trzeba będzie kubków na kolanach trzymać.
Rzecz jasna, wszystko jest w wersji dla leniwych, czyli na kółkach.

Oraz oczywiście jestem z siebie dumna i blada.



sobota, 1 czerwca 2013

TO BYŁ PIĘKNY DZIEŃ MATKI

Udało się.
Odbyło się i było .... miło.
Bałam się czy sobie poradzę. Zorganizowanie przyjęcia komunijnego dla syna mego. Pomieszczenie 16 osób na 38m2 ... Dałam radę. Bo któż jak nie ja.
To był przepiękny Dzień Matki.
Wszyscy goście dopisali.
Było wesoło i dokładnie tak jak miało być.

Były kwiatki na Dzień Matki 
 I syn jak anioł


Oraz tort mej produkcji, który tylko wyglądał. 
Niestety nie smakował tak jak powinien. Pewnie dlatego że to był pierwszy taki właśnie. Następny będzie lepszy.
A dzisiaj, wszystkim krasnalom i tym, którzy nadal czują się jak dzieci życzę worka cukierków i samych cudowności.