Strony

środa, 27 sierpnia 2014

KRÓTKIE PODSUMOWANIE

Dzikus zwany JJ-jem uspokoił się nieco.
Nie gryzie, daje się pogłaskać. Pewnie dla tego że jest chory. Syn mój młodszy jest z nim tak związany, że aż poszliśmy ze zwierzakiem do weterynarza. z CHOMIKIEM!
Taniej by było kupić 3 nowe, no ale czego matka nie zrobi dla syna.
Podajemy antybiotyk i wciskamy szkodnikowi wodę co by się nie odwodnił.
Uprzejmie prosimy o trzymanie kciuków.


A tak poza tym, to dzisiaj mija rok, odkąd zamieszkaliśmy na wyspie.
Aż trudno w to uwierzyć!

Miałam zrobić krótkie podsumowanie, ale nie ma co oglądać się w tył.
Zmian było przez ten czas dużo. Zazwyczaj na lepsze. Na gorsze nie było, może na inne, ale staram się ich nie traktować jako złe.
Tylko kilka szt ludzi z Polandii mi brakuje, ale to wszyscy wiedzą.

Ciekawe co przyniesie nam nowy rok?!

czwartek, 21 sierpnia 2014

NIE MIAŁA BABA KŁOPOTU, CZYLI JAK ZAMIESZKAŁ Z NAMI DZIKUS I KREW SIĘ POLAŁA.

Rzeczą oczywistą i powszechnie znaną jest iż kocham zwierzęta, pod warunkiem iż nie mieszkają ze mną. Mi rozrywki dostarcza potomstwo. Uważam że jak na jeden system nerwowy, jest to ilość wystarczająca.
Odkąd pamiętam, młodzież usiłowała mnie namówić - bezskutecznie.
Kilka lat temu, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Irlandii Północnej ...
- Mamo, czy możemy mieć kota?!
- Nie synku, nie możemy. Zobacz, po ogródku chodzą koty.
- A możemy mieć chociaż psa?!
- Nie, psa tez nie. Ale spójrz, te koty w ogrodzie są takie wielkie jak psy.
- A chomika?!
- Nie umiecie posprzątać w swoim pokoju, a po chomiku będziecie?!
- Dobrze że mamy chociaż nasze pająki!

W tym czasie mniej więcej ustaliłam że na pająki najlepszy jest Cif do łazienek.

No i tak się matka broniła i co?


I od poniedziałku mamy nowego mieszkańca. Przyjechał do nas w zielonym autobusie.
Sama w to nie wierzę.
Bestia zwie się JJ (czyt DżejDżej), ale ja tam na niego wołam Dzikus.
Ofiary w postaci pogryzionych palców już były, krew się lała. Jeszcze nie znalazł się śmiałek który by to stworzenie wziął na rękę i pogłaskał. Ktoś chętny?


środa, 20 sierpnia 2014

SZEWC BEZ BUTÓW CHODZI, A ZAKRĘCENI W RÓŻNYCH, CZYLI OSTATNI ODCINEK WSPOMNIEŃ

Tak, właśnie tak
Podczas wakacji w Polandii nabyłam drogą kupna sandałki przepięknej urody i cudnej ceny.
Z tą urodą oczywiście można się nie zgodzić, wszak nad gustami się nie dyskutuje. Zaletę jednak mają ważną - są mega wygodne i jak się okazało oryginalne.

Wychodziłam gdzieś z potomstwem. Jak zwykle w pośpiechu. Założyłam szybko nowy nabytek na swe szanowne stopy i pomknęliśmy. Przez chwilę przegalopowała przez me czoło myślą niezmącone jakaś wątpliwość. Byłam pewna że w sklepie nie zauważyłam żeby sandałki przyozdobione były koralikami. Szybko jednak odgoniłam myśl dziwaczną zwalając wszystko na wszędobylski upał i żar lejący się z nieba i ogólne zmęczenie organizmu - jak to na wakacjach bywa.
W pewnym momencie naszej wędrówki, wpadł mi do buta kamyk. I wtedy to właśnie zauważyłam że buty faktycznie są różne.Nie żeby od razu kozak i trampek, ale jednak różne.
Jak to się mogło stać?! Nie wiem. Podejrzewam tylko że nabrawszy nieco "erotycznej powierzchni użytkowej", nie byłam w stanie zapiąć obuwia trzymając stopy razem. Musiały być znacznie od siebie oddalone (tak przypuszczam). A że pole widzenia w moim przypadku to nie jest pierwsza klasa. Może drugi wagon, ale jednak klasa ekonomiczna, to i wzrokiem tak oddalonych od siebie nie ogarnęłam ...


Siedziałam potem wieczorem jak ten kopciuszek i wypruwałam bonusowe koraliki.
Najbardziej zastanawiające w tym wszystkim jest to, że każdy kto mnie widział i z kim miałam przyjemność rozmawiać zauważył był ów szczegół. Wszyscy jednak myśleli że tak ma być. Że to moja dusza artystyczna znalazła ujście.
Nie sadziłam że ze mną jest aż tak źle


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

CIĄGLE JESZCZE POURLOPOWO, CZYLI LEKKI NIŻ NASTROJOWY

Tak, ja ciągle w nastroju pourlopowym.
Mam nadzieję że do Bożego Narodzenia mi przejdzie.

Często znajomi pytają się do czego tęsknię w Polsce. Zawsze i do znudzenia odpowiadam to samo (pewnie już to słyszeliście albo czytaliście) do ludzi - przyjaciół.
Takich sprawdzonych w każdej sytuacji, w każdych warunkach nie tylko atmosferycznych nie mam wielu, ale ta garstka jest niezastąpiona. I chociaż ja nie zawsze spisuję się jak trzeba, to oni są. Zawsze!

Kilka dni temu dostałam awizo - przesyłka do odbioru. Pan listonosz był uprzejmy zaznaczyć na nim że mnie nie zastał. Otóż był w błędzie i to wielkim. Gdzież ja mogłam pójść o 8:30 czy 9 rano? W czasie wakacji? Z wirusem?
Spałam za pewne snem spokojnym i głębokim. On po prostu za bardzo się nie postarał. A wystarczyło rzucić kamieniem, albo np do sąsiadów zadzwonić.
Nie uczynił tego - leniwy był zapewne.
Zafundował mi zatem wycieczkę na pocztę. I to nie tą u nas na wsi, tylko gdzieś niewiadomo gdzie. Godzina spaceru, albo 2 przesiadki autobusem ...
Dotarłam.
Odebrałam.
A w środku ...

Łapacz snów (od mojej Gruszki) - żebyś już się nie bała gasić światła jak zasypiasz.
No i jak za takimi nie tęsknić?!

Fajnie że was mam.
Wy już wiecie że to do was!

Szkoda tylko że ten łapacz nie jest wielofunkcyjny, bo jeszcze mógłby wirusa przepędzić co to na mnie poleciał.
Ale za to zacznę oszczędzać na prądzie, bo będę mogła wyłączyć światło na noc w przedpokoju.

A wirus nie taki zły, bo moje ulubione dzieci robią świetną herbatkę i nawet propozycja ugotowania obiadu była.
Nie skorzystałam, po tym jak sama wczoraj włączyłam alarm przeciwpożarowy piekąc potomstwu bagietkę czosnkową. Chociaż, może byłoby mniej start?!




środa, 13 sierpnia 2014

DOMEK NA DRZEWIE CZYLI WAKACYJNYCH WSPOMNIEŃ CIĄG DALSZY

Któż z nas nie chciał mieć domku na drzewie w dzieciństwie?!
Chyba każdy kogo znam. Ja z pewnością. Miałam szczęście mieszkać jako dziecko w Słupsku, w domku z ogrodem i niezliczoną ilością drzewek owocowych. W zasadzie połowa mojego ogródka wyglądała jak sad. No dobra mini sad. 3 śliwki miodówki, 2 jabłonki, gruszka, czereśnia, wiśnia. Byłam wtedy takich rozmiarów (tak, kiedyś byłam małą słodką dziewczynką) że czułam się tam prawie jak w lesie. Jedna z moich ulubionych śliwek miała niezliczone ilości gałęzi. Ułożone prawie jak drabina. Pamiętam że to był mój domek na drzewie.
Teraz nieliczni tylko mogą pracować na takie miłe wspomnienia z dzieciństwa.
Ale są też tacy, którzy maja zdolnych tatusiów.
I tu oto w tym miejscu mój zachwyt i pełen "szacun" dla męża mojej ulubionej Gruszki.
Obiecał dziecku domek na drzewie - i słowa dotrzymał.
2 dni prac na wysokościach i powstał domek o jakim nawet ja nie śniłam.
Kiedy opuszczaliśmy wieś polską nie miał jeszcze dachu, ale i tak już wtedy w moich oczach miał status najfajniejszego domku.

Marcin i właścicielka nadrzewnego M - Julka

Może za rok w nim schronimy się przed robactwem wiejskim - w namiocie nas pokonały stworzenia. Może część z nich tak wysoko nie wejdzie?!
Ale do tego czasu muszę popracować nad lękiem wysokości. Tym razem podziwiałam budowlę tylko z pozycji mocno stąpającej po ziemi. Nie wiem wszak kto by mnie  stamtąd ściągnął.

wtorek, 12 sierpnia 2014

CHMURY NAD DUBLINEM, CZYLI JAK TO LISTĄ MARZEŃ DO SPEŁNIENIA MOGĘ SOBIE BUTY WYPCHAĆ

Można było przeczytać na stronach internetowych różnych.
No to wywlokła matka dziecko swoje najmłodsze - najbardziej tego zjawiska ciekawe, w środku nocy, na zewnątrz, w celu oglądania. Listę marzeń do spełnienia sobie wcześniej naszykowała. Podziwiała i uważała co by jej Garda z nieletnim nie ścignęła. Wszak dzieci w wieku ogólnie uznanym za nieprzyzwoity, w sensie że nieletnie, o tej porze powinny słodko spać - taaa, w wakacje szczególnie, kiedy to Perseidy mają nadlecieć ...
Piękne one były...
Pędziły po niebie ...
A księżyc w pełni oślepiał nas dodając im blasku ...
Chmury.
Wzięły i przesłoniły wszystko.
Teraz tą listę mogę sobie równiutko złożyć, co by w pięty nie uwierała i w buty sobie mogę włożyć. Będę wyższa i łatwiej będzie mi się biegało w celu samodzielnej realizacji marzeń.
A miało być tak pięknie.


Istnieje jeszcze opcja że już po przysłowiowych ptokach, czyli że gwiazdy wzięły i spadły, bo nie znalazłam godziny, o której to powinno się na niebo spoglądać.
Może jutro?!

piątek, 8 sierpnia 2014

TWARDZIELEM TRZEBA BYĆ, CZYLI JAK TO MATKA POZBAWIŁA SYNA TROFEUM

Tegoroczny wakacyjny wyjazd pewnie jeszcze długo wspominać będziemy. W każdym razie ja z pewnością. Może dla tego że na wyspie jestem jeszcze śnieżynką i chyba nie do końca czuję się tu jak u siebie. Więc ciągle tęsknię. Nie do miasta, kraju, chociaż może też. Tęsknię do ludzi! Podobno po kilku latach mi przejdzie ... Ja mam nadzieję że nie.
W każdym razie, tegoroczne wakacje pozostawiły trwały ślad również na tyłkach i kolanach potomstwa.

Razu pewnego syn starszy grał z dawno niewidzianym kolegą w tak zwaną "gałę". Zaliczył bramkę "wślizgiem" i pozbawił się okrywy wierzchniej swojego kolana. Widok był osłabiający. Krew się lała, skarpetki zmieniły kolor, dziewczyny piszczały ...
Nie no trochę się zagalopowałam, obyło się bez pisków. Obmyliśmy ranę. Potomek stwierdził że nie jest źle i na żadne szycie nie jedziemy.
Następnego dnia rano jechaliśmy na tydzień, na wieś do mojej przyjaciółki. Ja zostałam odesłana na tylne siedzenie, wszak dziecko nie było w stanie zgiąć nogi w kolanie. Czegóż matka nie zrobi dla potomstwa ...
Po drodze zahaczyliśmy jednak o pogotowie. Co by mieć pewność że mojemu bohaterowi noga nie odpadnie oraz że szczepienie przeciw tężcowe, ciągle działa.
Pan doktor obejrzał przecudnej urody kolano potomka, polecił środek do odkażania ran, uspokoił rodzicielkę i życzył udanych wakacji.
- Gdyby przywiozła pani syna wczoraj, to z pewnością bym szył. Dzisiaj już nie ma co. Będzie tylko wielki strup, a potem blizna.

I tak o to pozbawiłam dziecko swoje trofeum w postaci szwów na kolanie. Chyba że blizną się zadowoli.

Marcin natomiast musi zadowolić się dziurą w spodniach, na szlachetnej części ciała.
Oraz ma nauczkę, jeśli pies ma kość, nawet nie udawaj że idziesz w jego kierunku, bo i tak cię dogoni.
Przez chwile było gorąco, nie powiem i to nie tylko za sprawą temperatury na zewnątrz. Niczego niepodejrzewający Marian szedł w kierunku psa, który to właśnie obdarowany został świńską nogą. Za wszelką cenę bronił swojego skarbu. Kiedy więc z ukrycia zobaczył nadchodzącego Marcina profilaktycznie postanowił go postraszyć i uszczypnąć.
Na szczęście złapał za kieszeń na pupie. Napotkał więc 2 warstwy jeansu. Skończyło się na dziurze w spodniach i siniakach, a świńska noga zmieniła właściciela.
Obaj - Marcin i pies byli szczepieni (według kalendarza szczepień) więc obaj mogą spać spokojnie.