Strony

środa, 28 listopada 2012

PRASOWANIE - CZYLI JAK MATKA POLKA NIE SPĘDZA WOLNEGO DNIA

Od kilku dni nie śnią mi się dziwne rzeczy. W zasadzie to nic mi się nie śni.
Pewnie dlatego, że jakiś wirus stara się bardzo zagnieździć w naszym domu. Ale my się nie dajemy. Oraz żeby nie zdążył, chodzę spać o bardzo nieprzyzwoitej porze. O 22 już telefon wyłączony i nie dodzwoni się do mnie nikt!
 
Wczoraj odbył się dzień cudny i wspaniały - oficjalnie wolny z powodu "dzień dla matki z dzieckiem", a nawet dwoma. W związku z powyższym miałam ambitny plan spędzenia tego czasu nie tylko z potomstwem, ale również w przyjaźni z żelazkiem. Przyjaźń to ciężka. Powiedziałabym wręcz że znajomość sporadyczna, wszak bardziej niż prasowania nie znoszę tylko zmywania naczyń, które i tak czynić muszę codziennie w związku z tym iż maszyny potocznie zwanej zmywarką nie posiadam. Nawet gdyby taka okazja się pojawiła, musiałabym najpierw zmienić mieszkanie. W obecnym zmieściłaby się tylko w dużym pokoju. Mam niestety inną wizję tego jak mój pokój wyglądać kiedyś będzie. Na maszynę myjącą absolutnie nie ma w nim miejsca.
Tak więc przeszłam płynnie od prasowania, do zmywania. Wracając jednak do żelazka.
Rozłożyłam (żeby nie powiedzieć że rzuciłam) stertę ubrań na kanapie. Miałam nadzieje że widok ten zmobilizuje mnie nieco do działania. Efekt był taki, że wróciły z powrotem do kosza na "rzeczy wyprane, które cierpliwie czekają na swoja kolej". Ja tym czasem poświęciłam się rozpracowywaniu przecudnej urody zasłonki, którą dostałam od koleżanki. Tak o to powstał "kamuflaż bałaganu łazienkowego". Jestem z siebie dumna i blada, tym bardziej, że musiałam wymyślić patent na zaczepienie tego czegoś przy suficie. Na szczęście dysponuję pokaźną ilością narzędzi, śrubek, młotków, śrubokrętów ... oraz szczyptą wyobraźni.
 
W taki właśnie sposób, potencjalna Matka Polka spędza wolny dzień.
Oraz raz jeszcze dziękuję MARCIE za owo cudo w paski.
 

poniedziałek, 26 listopada 2012

BRUNET

W oczekiwaniu na ostatnio spotkanego w pociągu przystojnego blondyna,  nie wpadłam na to że mogę spotkać kogoś zupełnie innego.
Widziałam go już kiedyś. Minęłam się z nim kilka razy w sklepie osiedlowym. Ostatnio kupując cukierki na urodziny syna.  Wysoki, BRUNET. Wydawał się być takim zwyczajnym Iksińskim jak większość mijanych ludzi. Przyjazny uśmiech, jakby chciał powiedzieć zwyczajne "Dzień Dobry". Z resztą większość ludzi tak działa. Jak się do kogoś zwyczajnie przyjaźnie uśmiechniesz, to o ile nie pomyśli że za bardzo rozprostowały ci się fałdy na korze mózgowej, odwzajemnia gest. Że jednostką zazwyczaj pogodną jestem, uznać mogę to za normalne zjawisko.
Nie wiem jak to się stało, że szliśmy razem. Ja i BRUNET. Zwykły spacer. Rozmawialiśmy o jego sklepie, o tym jak pomaga wujkowi ... Zasnęliśmy na kanapie podczas rozmowy. Jak się obudziłam, łóżko było rozłożone, ja w piżamie z szalona krową. Jego nie było. Wyszedł cicho, zamykając za sobą drzwi. Nawet dobrze wychowany - przebiegło mi przez czoło myślą niezmącone. Tylko nie pamiętam jak pachniał.
Jak już zalogowałam się do rzeczywistości, dotarło do mnie ze to był tylko sen.
Cóż ja teraz mam zrobić?
Zaczepić człowieka jak następnym razem go spotkam?! - Gotów pomyśleć że nie tylko mi się rozprostowało, ale że ktoś mi nasrał do szyi i nie wymieszał. Wystraszy się, obrazi i nie przyśni się już więcej.
A może właśnie podejść i poprosić żeby się już nie śnił, tylko niech raz jeszcze opowie to o czym nasłuchałam się w nocy?!



P.S. Zasypiając, byłam bez choćby śladowej ilości środków uznanych ogólnie za odurzające. Jedynie pod wpływem nikotyny. Czyli że poza zmęczeniem, żadne odurzenie nie wchodzi w grę.

Jeszcze chyba tylko został rudy i łysy.
Może powinnam chodzić spać w makijażu, żeby godnie się prezentować?! Tak na wszelki wypadek.

piątek, 23 listopada 2012

IMPREZA


Zakupy zrobione, przytaszcone. Jak zobaczyłam te siaty, to aż mi się słabo zrobiło. Na szczęście zobaczyłam je dopiero w domu. Ja tylko wybierała i płaciłam. Jak to człowiek może się teraz ustawić. Pokazuje palcem, a w zasadzie myszką co chce i mu ludzie do domu przynoszą.
Po raz pierwszy w Polandii zrobiłam zakupy w e-sklepie. Musze przyznać, że jestem zadowolona oraz obawiam się że będę je popełniać częściej. Ponieważ jednostką nie znoszacą robienia zakupów jestem. Bo czasu zabierają zawsze sporo, nie dysponuję samochodem, a jedynie 2 raczkami i potomstwem, które z przyczyn "nie zamęczyć, jeszcze się kiedyś przydadzą" może unieść ograniczoną ilość siat. Zdarzało się że wykorzystywałam do pomocy bliskich, ale wyrzuty sumienia w pokaźnych ilościach zawsze się potem pojawiały. Wszak inni tez mają co robić, a nie koniecznie taszczenie zgrzewki wody mineralnej dla mnie,  to jest to, co lubią robić najbardziej.

Tak więc czeka mnie teraz gotowanie ...
Nie, gotowanie to za dużo powiedziane. Czeka mnie krojenie, mieszanie, dekorowanie ...na jutrzejszą imprezę.
Ponieważ dzisiaj przeskoczyła "kolejna cyfra" synowi mojemu ulubionemu młodszemu Marcinowi vel Marjan

Obudziłam się jak zwykle ze świadomością że dzieci rosną, a ja nadal piękna i młoda, kiedy to uprzytomniłam sobie, że potomek najmłodszy, już od 8 lat przebywa na tym świecie. No cóż, pozostaje mi jedynie cieszyć się z tego, że może już nie najmłodsza, ale nadal piękna (i skromna). To zawsze coś.


Tym czasem, cieszymy się i świętujemy. Oraz zamierzamy tak trwać aż do niedzieli.


środa, 21 listopada 2012

MGŁA

Przez jakiś czas, mgła była tematem dominującym w prasie i telewizji. Ostatnio jakby się uspokoiło?!
Czego się jednak nie robi dla podtrzymania tematu.

No i mamy piękną jesień. Rano mleko w powietrzu, wieczorem widać na 100 m. Temat jakby wciąż aktualny. Do tego stopnia, że opanował również moje  mieszkanie.
- Mamo, coś śmierdzi
- Ja tylko piekę drożdżówki synku - zawołałam z łazienki
- A, to spoko.
Dla potomstwa znającego rodzicielkę od kilku ładnych lat, oczywistą oczywistością jest - jeśli matka jest w kuchni, to musi śmierdzieć, albo straty w ludziach bądź sprzętach czy narzędziach być muszą. Taka prawidłowość rodzinna.

Po chwili, kiedy weszłam do kuchni
- Wow, ale mgła!
Siwo i nic nie widać. Szybką decyzją, piekarnik został wyłączony, spalone niedoszłe bułeczki wywalone (ocalało kilka). Okna i balkon zostały pootwierane zanim jeszcze sąsiedzi zdążyli wezwać straż pożarną. Okazuje się, że jak ktoś ma 2 lewe ręce do gotowania, to jedyną rzeczą jaką powinien wkładać do piekarnika, to anioły (do wysuszenia).

Raz zrobiłam drożdżówki z makiem. Krzywe jak nie wiem co, przypalone jeszcze bardziej, ale zjadliwe. Ci co próbowali, nawet wszem i wobec potwierdzali, że żyją bez konieczności wizyty na oddziale toksykologicznym. Jak powiedział mój ulubiony starszy syn "gdyby nie ten spalony spód, to pierwsza klasa, drugi wagon".
No więc jak już mnie tak pogłaskali i urosłam oraz wkręciłam sobie że jakimś cudem może i się nadaję do kuchni, postanowiłam powtórzyć wyczyn. Tym razem planowałam zrobić drożdżówki z cynamonem oraz z kremem czekoladowym.
I wyszło tak jak się skończyło - w śmietniku.
Nie wpadłam na to, że jak się natłuści blachę i chce się ja koniecznie posypać mąką żeby nie przywarło, to ma to zastosowanie w momencie, jeśli ciasto jest na całej powierzchni. Ja nie szczędziłam białego puchu. A co, niech będą na wypasie. No i była wypasiona spalona dymiąca mąka.

Z ciast niestety nadaję się jedynie do pieczenia "Kopca Kreta", które ZAZWYCZAJ mi wychodzi. Z gotowaniem - umiem zrobić surówkę, spaghetti, ze 2 zupy i kotlety z cycków (kurzych). To by było na tyle. Nasze (mój i dzieci) organizmy przyzwyczaiły się do życia w trudnych warunkach, bo nie wyglądamy na takich to by mieli niedostatek dań obiadowych. Dobrze że w szkole jest stołówka :)

poniedziałek, 19 listopada 2012

BLONDYN


Jak można zostawić walizkę na środku peronu i całą drogę (kilka dobrych godzin) nie zwrócić uwagi na brak bagażu?! - Nie mogłam wyjść z podziwu dla swojego zakręcenia. W sumie kto jak kto, ale ja potrafię pomylić np dzień wylotu samolotu, więc w zasadzie wszystkiego można się po mnie spodziewać. Ale walizkę?! Zostawić?! Całą winę zwaliłam na towarzysza podróży.
Najbardziej na świecie podobają mi się bruneci. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że już od wczesnych lat życia mego,  poza jednym wyjątkiem wszyscy moi EX to blondyni, mój zachwyt do osobników płci przeciwnej o ciemniejszym niż słomkowy kolorze włosów nie słabnie, ale dopuszcza kolorystyczne kompromisy.
Tak więc podróż spędziłam w towarzystwie wysokiego, przystojnego blondyna. A jego głos ... ehhh. Zasnęłam otulona jego ramieniem. Jego zapach ...
Obudził mnie dziwny, przenikliwy dźwięk. Jak tylko zaczęłam łapać kontakt z "bazą" zauważyłam, że nie mam walizki. On również zniknął. Zwiał okradłszy mnie. Wiedziałam że to było zbyt piękne żeby było prawdziwe.
Pozostając w stanie oburzenia, rozczarowania i innych emocji ciężkich do opisania w fazie "otworzywszy oko", wyłączyłam budzik i udałam się do kuchni w celu nalania kawy ...
No właśnie.
Do KUCHNI po KAWĘ.

Od jakiegoś czasu zdarza mi się że nie mogę zasnąć (na szczęście niezbyt często), albo że śnią mi się jakieś mniej lub bardziej bzdurne rzeczy. Oczywiście ze mną w roli głównej. Jestem w nich jeszcze bardziej elokwentna i dowcipna niż na żywo, chociaż wiem, że ciężko to sobie wyobrazić. Oczywiście że 30 kilo mniejsza i urocza. Taka idealna wersja mnie.

Zwalałam to głównie na zmęczenie.
Dzisiaj okazało się ze powód może być zupełnie inny. Otóż od sierpnia, kiedy to pewien pan z uprawnieniami odpowiednimi przesuwał moja rurę od gazu, jest tam nieszczelność. W łazience kratka wentylacyjna spełnia swoją funkcję w ograniczonym bardzo stopniu, ponieważ jest za szczelna. Tak wiec od kilku miesięcy byliśmy delikatnie podtruwani. Na szczęście w kuchni poza małymi wyjątkami okno mam wiecznie uchylone i wentylacja tam działa sprawnie. Tak więc prawdopodobnie znalazła się przyczyna wszystkich moich dziwnych snów, bredzenia bzdur ...
Obawiam się tylko czy to, że Marian ostatnio uczy się tak jakby mu się coś odkleiło (w sensie że za dużo jak na mój gust), nie jest czasem spowodowane podwyższonym stężeniem gazu we krwi. Nieszczelność zlikwidowana, mieszkanie porządnie wywietrzone, kratka wentylacyjna udrożniona.
Teraz tylko czekamy na efekty.
Tylko co, jeśli mój "blondyn" już do mnie we śnie nie trafi?
Niech no ja go tylko na żywo spotkam ....

niedziela, 11 listopada 2012

KAPCIE

Są rzeczy, do których nie przyzwyczaję swojego młodszego dziecka, choćby nie wiem co. Są rzeczy, którymi obaj różnią się tak bardzo, że trudno uwierzyć że są spokrewnieni.
przykład?! - Kapcie.
Starszy jak by mógł, to by w kapciach spał. "Zapodziewa je często", więc czasem zdarza się że chodzi tylko w 1 kapciu, bo bez - nie potrafi.
Marian na kapcie ma alergię. Trzeba by było chyba przybić gwoździkiem do pięty żeby  zostały w pobliżu jego stóp. Nie walczę z tym. Po prostu często myje podłogę. Jedynym momentem kiedy nalegam stanowczo dość, jest stan "po kąpieli". Wówczas z łazienki bez kapci nie wypuszczę. Czasem wymknie się cichaczem w mokrych bosaczkach i słuchać urocze mlaskanie stóp na wykładzinie. Wówczas po śladach mokrych przeszczepów łatwo intruza można zlokalizować i odesłać do ponownego mycia.
Zdarzają się jednak rzeczy, które wywracają wszystko do góry nogami.
Marian dostał PŁETWY. Są to kapcie doskonałe. Jego zdaniem nadają się idealnie również do spania. Kłapie w nich cały dzień. Słowo PŁETWY, jest w moim mieszkaniu słowem zastrzeżonym. Jak tylko ktoś je wypowie, Marian automatycznie zakłada owe i nie zdejmuje aż do późnego wieczora. Ponieważ porusza się nich pokracznie, strąca wszystko co w zasięgu się znajdzie.
Jak przyszła koleżanka, to chodzili w płetwach razem - byli żabami. Teraz nie wiem, czy przetrzymać płetwy w domu i udobruchać sąsiadów którym nad głową "w nich mlaszcze", czy liczyć że jakaś księżniczka go pocałuje i moje żabsko z nich wyskoczy zamieniając się w królewicza?!
Pierwszym krokiem będzie chyba jednak wizyta na basenie.

czwartek, 8 listopada 2012

JEST SPOSÓB

Jest sposób!
To pewne. Jeszcze nie wiem jaki, ale się dowiem prędzej czy później. Pewnie później, tylko oby nie za późno. Jest sposób na odmładzanie! Odkryty przez mojego syna. Chyba że podpatrzył go gdzieś i sam wykorzystał "niewiemkiedy".
To co wiem na pewno: obyło się bez skalpela, SPA i innych ingerencji ...

- Ciociu, ty nie lubisz jabłek? - zapytał zdziwiony Marcin opiekunki
- Wiesz, nie przepadam.
- Jak to jest możliwe? - ciężko było uwierzyć roślinożercy pochłaniającemu owoce i warzywa w ilościach hurtowych, że ktoś może nie lubić świeżych jabłek!
- Wiesz, jak byłam młoda, to bardzo lubiłam (ciekawe kiedy zaczyna się starość, jesli "ona" nie jest już młoda). Teraz wolę na przykład banany ...
- No tak. - dodał z wyrazem pełnym zrozumieniem młody - Jak ja byłem duży, to tez lubiłem banany.
- Jak byłeś duży?!
- Eheś - Marian przebywał w swoim zamyśleniu gdzieś pomiędzy Jowiszem, a Saturnem, bo jeszcze łapał kontakt z bazą ale jakby już przez mgłę.
- A teraz nie lubisz?!
- Nie nie, lubię bardzo ...

Jakie to szczęście, że znów jest piękny i młody. Żyłabym ze świadomością że coś mnie ominęło.
Jak się już dowiem co to za sposób, to go przetestuję. Jak zadziała, to się z wami nim podzielę.
Mam nadzieję tylko że za bardzo się nie cofnę (w rozwoju), bo wtedy już tylko zostanie mi chodzenie z potomstwem na imprezy i szukanie swojej połówki w gronie ich znajomych. Chyba że w międzyczasie znajdzie się desperat, który bez "cofania się" (mu oraz mnie - w rozwoju) się zainteresuje ;)
Ja to chyba wolałabym się zatrzymać niż cofnąć. Może dostępna będzie wersja medium?!

wtorek, 6 listopada 2012

ALERGIA

Na widok Tosi ozdobionej pięknym,rumieniem w czerwonym kolorze, sama dostałam wysypki.
Moją reakcję alergiczną pogłębiły moje dzieci!!!

Dzisiaj mam ALERGIĘ na me potomstwo!
  1. Śmierdzą rybą (babcia przyniosła).
  2. Jeden uważa że cały świat jest dzisiaj przeciwko niemu z rodzicielką na czele, bo poprosiła np o spakowanie plecaka do szkoły.
  3. Drugi z trzecim pokłócił się o krzesło stojące na środku pokoju.
  4. Kolejni dwaj posprzeczali się o bajkę jaką będą oglądać na dobranoc.Po wyłączeniu przeze mnie komputera (bo tak, bo nie będą się wyzywać o tej ani o żadnej innej porze), cała zgraja strzeliła focha i z wyrazem twarzy "nic do mnie nie mów kobieto" zaległa pod kołdrami.
  5. Jak tylko rodzicielka posadziła swoje szanowne na kanapie z nadzieją na minut kilka w stanie "nicnierobienia", rozległo się donośne "mamowanie". Do 7go pietra słyszeli na bank. Nie zagłuszył go nawet telewizor i zamknięte drzwi (o ile drzwi mogą zagłuszać)
  6. Jeszcze jeden dopominał się o buziaka na dobranoc, nadal śmierdząc rybą, pomimo umycia zębów.
  7. Następnego boli palec i domagał się zwolnienia z zajęć WF-u. Po moim stanowczym sprzeciwie, stwierdził że ma mnie dość.

Ja ich dzisiaj też.
Tego wieczoru miałam wrażenie ze nastąpiło cudowne rozmnożenie i że z moich dzieci szt 2 zrobiło się całe stado marudzących istot.
Dobrze że już śpią.

Jutro będzie nowy dzień. Oby tylko wszyscy się wyspali.

niedziela, 4 listopada 2012

ANIELSKA NIEDZIELA

- Młody, jak się nie uspokoisz, to cię wydziedziczę
- A co to znaczy? - zapytał zainteresowany Marian
- To znaczy, że jak umrę, nie dostaniesz spadku po mnie. Żaden majątek, kasa, samochody ... (oczywiście zakładam że zanim żywota dokonam, zdążę czegoś się dorobić poza nerwicą i garbem)
- OK - zero emocji
Zaczęłam w duchu chwalić potomka, że dobrze wychowany, że nie jest materialistą ....
- Ale nie martw się - dodał po chwili - mieszkanie nie przepadnie. Zaopiekuję się naszym - twoim domkiem (39m2 w bloku awansowało na domek). W razie czego zmienię nazwisko i je sobie wezmę.

No i mam kombinatora.

A z innej beczki.
Znowu lepię, lepię, lepię i maluję. Moje potomstwo ze mną dzielnie maluje robiąc anioły - Afroamerykanów (ciemnoskóre), rasta z dredami, szczerbate i z 1 zębem. Twórczość taka, że trzymajcie mnie.

A ja postanowiłam że poza rozdawaniem ich na prawo i lewo, będę je sprzedawać. Ale nie tak, żeby zarobić na nowego mercedesa, nie.
Mój syn najmłodszy okazał się kumulacją talentów i zainteresowań. Zamiast rozłożyć się na wszystkich sprawiedliwie, on zgarnął prawie wszystko, albo tylko on się ujawnia.
Poza duszą artystyczną, okazał się niezłym pływakiem. Po 3 lekcji, przepłynął całą długość zbiornika wodnego potocznie basenem zwanym, zadziwiając wszystkich oraz powodując że rosnę z dumy ...
Młody na samą myśl o tym że idzie pływać, aż się trzęsie (z radości). Ponieważ placówka oświatowa do której uczęszcza nie umożliwia takiego rozwoju fizycznego, radze sobie sama. No nie zupełnie sama. Płacę ja, ale korzystam z uprzejmości moich koleżanek, które wożąc swoje pociechy, zabierają także i Mariana. Ja co prawda jestem z tej, no, wyższej pie.... sfery znaczy się. Codziennie inny szofer, codziennie inna bryka (volvo, jelcz i inne), ale mimo wszystko ograniczona jestem w temacie transportu dzieci bardzo.
Tak więc młody chodzi na basen raz w tyg. Mam ambitny plan, zarobić na aniołach na dodatkową godzinę w tygodniu. Wychodzi mniej więcej 3-4 anioły za godzinę basenu, więc chyba jest szansa. Już na pierwszą dodatkową mam. W listopadzie zostały jeszcze 3.

Tak więc jeśli ktoś z was, moich ulubionych czytelników, marzyłby o nabyciu drogą kupna za symboliczną kwotę jakiegoś "solankowego" osobnika, to zapraszam.
Mogę zrobić coś na specjalne zamówienie. W planach mamy również ozdoby choinkowe, ale to jeszcze trochę.

Kontakt do mnie większość z was ma. Jeśli nie, piszcie przez stronę.

Poniżej to, co udało mi się robić podczas tego weekendu.
oraz link do ALBUMU, w którym jest część rzeczy które do tej pory zrobiłam.