Strony

piątek, 1 lutego 2013

PIĄTEK, KTÓREGO NAJWIĘKSZĄ ZALETĄ JEST TO, ŻE SIĘ JUŻ KOŃCZY

Tak, bo dzisiaj jest piątek, który na szczęście do końca ma już bliżej niż dalej.

Miałam nie narzekać.
Tak sobie postanowiłam na wypadek gdyby jednak mit z aniołem stróżem siedzącym codziennie rano na ramieniu i notującym nasze narzekanie jako listę życzeń był prawdą.
Ale już nie mogę.
To prawda że moja praca nie jest pracą marzeń - ale jest! Są tacy, którzy nie mają takiego szczęścia.
To nic że niektóre osoby ze mną pracujące są świniami - dzięki temu bardziej kontrastuje moja zajebistość
To nic że osoby ze mną pracujące są niewyuczalne - dzięki temu wydaję się jeszcze bardzie bystra.
To nic że moja pensja przypomina bardziej jałmużnę - ale jest!
To nic że nikt się mnie nie pyta czy mam ochotę zostać dłużej w pracy i że za nadgodziny nikt nie płaci - jak wystarczająco długo i wytrwale będę prosić pana kierownika, otrzymam w końcu kiedyś maila "wyrażam zgodę na odbiór godzin", a taki mail, to już coś, wszak nikt takich nie dostaje. To ja jestem uprzywilejowana do ustaleń "na piśmie". Inni muszą się zadowolić ustna umową.
To nic że mam do czynienia z ludźmi bardzo niesłownymi - wyleczyłam się skutecznie z naiwności.

Po całym dniu, kiedy to nakrzyczałam na jednego z klientów, zamilkł, myślałam że się obraził (na szczęście nie) i stwierdził.
- Bo bez pani, to oni by byli w czarnej dupie. Każdy sobie panią gębę wyciera ...
Pokazałam mu (klientowi) kierunek do gabinetu kierownika - jak zwykle nie poszedł. Zastanawiam się czy to tylko nasza przypadłość Polaków. Jeśli chcesz zrobić awanturę - sam znajdziesz pokój kierownika, dyrektora czy innego przełożonego osoby na którą aktualnie się wkurzasz. Jeśli masz kogoś pochwalić, to droga 2 metrów staje się niemożliwa do pokonania i nagle przestajemy rozmawiać w tym samym języku.
A może w końcu nie zarabiałabym najmniej?

Nie wliczam już do uroków dnia dzisiejszego tego  że rano padało, a ja wyprałam akurat kurtkę z kapturem. Nie muszę chyba wspominać że nie zabrałam właśnie dzisiaj czapki ani tez nawet parasola.
Albo tego że przed pracą poszłam na szybkie zakupy, bo wczoraj nie zdążyłam, bo jak wspomniałam nikt się dzień wcześniej mnie nie zapytał czy mam ochotę zostać po godzinach, po czym nie przyjechał tramwaj i spóźniłam się do pracy.
Albo tego że w końcu zostawiłam swoje zakupy obok firmowego komputera. Przypomniałam sobie w połowie drogi na przystanek. Nie mogłam się już wrócić, bo bym nie zdążyła.
No i tego że właśnie dzisiaj autobus nie przyjechał ...
Albo tego że Tofisław (pies mojej mamy, która ku mojej "radości" pozwoliła nam się nim opiekować w czasie swojej wizyty u mojej siostry) ugryzł Krzysia,  zarzygał Marcinowi kołdrę, dzisiaj wyjątkowo śmierdzi i ogólnie nie jest moim ulubionym członkiem rodziny - jutro już wróci do swojej pani, a my utwierdziliśmy się w przekonaniu że psa jednak nie chcemy.
....

Dzisiejszy dzień traktuję jako zakończenie tygodnia, a nie jako początek nowego miesiąca.
Jeśli cały luty (na szczęście krótki) będzie tak wyglądał, to w końcu usiądę i zapłaczę.

Byle do wiosny

4 komentarze:

  1. Ufffff.....już jest sobota na szczęście;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj, co to za klient... ja tam bym od razu poszła do kierownika z pochwałą... z resztą tak zawsze czynię, gdy jestem zadowolona z obsługi...:).
    Co mi szkodzi?
    Miłego!

    OdpowiedzUsuń
  3. O, kochana, Ty mialas taki piątek... Nam w poniedzialek rano, jak się akurat najbardziej spieszylismy - wybuchlo i zakopcilo sie auto. Pojechalo na lawecie do warsztatu. We wtorek musialam pojechac z dziecieciem do stomatologa i ortodonty w dwa różne punkty miasta i odebrac auto - caly czas lało - facet z warsztatu wziął stówkę, a auto nie naprawione :-( W środę zapowiedziałam się z reklamację w warsztacie - nie dojechałam, bo zerwała się linka od sprzęgła. W czwartek rozchorowało sie dziecię... itd... Jak skończyła się sobota to nie będę Ci nawet pisać... Dobrze, że dziś niedziela, ale boję się co jeszcze przez te kilka godzin może wyskoczyć... :-(

    OdpowiedzUsuń